18 stycznia 2018

Od Zera

Już kilka dni po przybyciu tutaj, zdążyłem wdać się w konflikt z grupką uczniów. Fakt, byli wrogo nastawieni do każdego, co jeszcze bardziej działało mi na nerwy. Finalnie skończyło się to pojedynkiem jeden na trzech. Po tym wszystkim postanowiłem ulotnić się na jakiś czas, by opanować nadszarpnięte nerwy. Przekroczyłem granicę obozu i terenów wolnych, zagłębiając się w gęsty las. Był inny, niż te znane mi z przeszłości. Wielki, zielony i nietknięty przez ludzką rękę. Najwyraźniej spodobało się to nie tylko mnie, ale i mojemu towarzyszowi. Żółwik wdrapał mi się na ramię, patrząc na świat z wysoka. Wydawał przy tym cichutkie ni to piski, ni gulgotanie- wyrażał tym swoje zadowolenie. Pogłaskałem go czubkiem palca po delikatnej główce, uśmiechając się pod nosem. Tak jak ja, nie cierpiał siedzieć w zamknięciu, ograniczony przez zasady rządzące społeczeństwem. Buntował się na swój własny, żółwiowy sposób. Głównie przez zjadanie wszystkiego, co zielone w mieszkaniu albo przesiadywaniu w skorupce całymi dniami. Przeskoczyłem nad zwalonym drzewem, pokrytym gęstym mchem. Byleby jak najdalej od innych ludzi, herosów i cywilizacji. Przy okazji musiałem uważać na gałęzie, by nie wpaść na którąś z całym impetem. Mimo wszystko zamierzałem wrócić w jednym kawałku, nie mówię, że zdrowy, ale jednak w miarę sprawny. Wziąłem Cesara w dłonie i zjechałem w dół niewielkiej dolinki. Prawie wpadłem do niewielkiego strumyczka, odbijającego obraz leśnej głuszy, ledwie zauważalnego. Kilka kamyczków wpadło do niego z pluskiem. Do moich uszu dobiegł odgłos spłoszonej zwierzyny, zapewne uciekających saren lub im podobnych. Śpiew ptaków jedynie nabrał na sile, jakby chciały popisać się swoimi umiejętnościami wokalnymi przed przybyszem. Stanąłem na równe nogi, rozejrzałem się dookoła. Za mną zielona ściana. Na wprost zaś rozciągał się krajobraz jakoby wyjęty z bajki. Wiekowe drzewa przyprószone mchem. I podłoże złożone z tysięcy różnokolorowych kwiatów. Ściągnąłem bluzę, by ułożyć na niej wygodnie głowę. Leżałem, a mój wieczny towarzysz dreptał przy mnie, badając teren. Wsłuchałem się w odgłosy natury, odbudowując wewnętrzną równowagę. Lubiłem takie miejsca, choć było to sprzeczne z moim pochodzeniem. Przymknąłem oczy, relaksując się, zapominając o wszystkich okropnościach obecnego świata. Poczułem, jak żółwik przytula się do mojego boku, zapewne znudzony eksploracją otoczenia. Nawet nie zwróciłem uwagi na trzask łamanej gałęzi. O czyjejś obecności dowiedziałem się dopiero w momencie, gdy padł na mnie cień. Otworzyłem oczy, by ujrzeć nad sobą drobną dziewczynę, patrzącą na mnie jak na debila. Zmierzyłem ją wzrokiem od stóp do głów i prychnąłem, nawet nie siląc się na wstawanie.
— Kim jesteś?— mruknąłem. Jakoś wcześniej nie miałem okazji do spotkania jej.
JENNA?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz